Recenzja - Cold Fear
SS-NG #32 Czerwiec 2005
63






"TomisH" Człowiek Enigma
PRODUCENT: DarkWorks S.  WYDAWCA: Ubisoft Ent.  GATUNEK: survival-horror  PLATFORMA: Xbox, Ps2, PC  CENA: 100 zł WWW
    Nigdy nie zczaję twórców gier, czy to konsolowych, czy komputerowych. No bo jak tu zrozumieć fakt, że na statek targany sztormem, na którym zginął cały oddział specjalnie wyszkolonych sił specjalnych wysyła się członka Baywatch – TFU! – straży przybrzeżnej i to w dodatku samego?
Niesłychanym szczęśliwcem, który został wytypowany do pełnienia jakże zaszczytnej funkcji zbadania targanego falami niezwykle mrocznego kutra wielorybników został Tom Hansen (no Szwed jak nic!) Może dlatego, że nie ma on choroby morskiej, bo statkiem buja, a buja! A może dlatego, że pod ręką nie było bardziej przystojnego bohatera. Nieważne – jesteśmy sami, na statku, a w dodatku leje… I jest zimno. I strasznie. No po prostu COLD FEAR. Jakby się przyjrzeć z bliska to system i cała mechanika gry jest zrzynką z Resident Evil przyprawioną o klimaty z filmów o obcych. Wgląd na akcję mamy poprzez system statycznych kamer, które niestety nie są zbyt dobrze umiejscowione, stąd częściej będziemy korzystali z widoku znad ramienia naszego bohatera dającego nam po prostu więcej swobody. Ciemne zakamarki rozświetlamy latarką dostępną z określonymi rodzajami broni, a przydaje się to, bowiem… Powróćmy na chwilę do fabuły.


  Doszły mnie słuchy, że na tym statku uprawia się nielegalne zioło.

Statek należy do Rosjan i pochodzi z pewnej platformy wiertniczej, gdzie kiedyś (dosłownie) dokopano się do obcych form życia. Wiadomo – jak można na czymś zarobić to żadne ryzyko nie jest zbyt wielkie, rozpoczęto więc badania nad stworami. Co stwierdzono? Żyjątka poprzez jamę ustną dostają się do mózgu delikwenta i przejmują nad nim po pewnym czasie kontrolę, czyniąc z niego w większości przypadków bezmózgie monstrum i doprowadzając często do zgonu. Jeżeli żyjątko obierze sobie za cel kogoś już wąchającego kwiatki od spodu to potrafi ożywić materię i taki truposz najzwyczajniej w świecie wstanie i zacznie szukać czegoś na ząb. Ktoś zatrybił, że można by spróbować pokombinować ze stworzeniem armii nieumarłych no i… jest jak jest. W miarę zagłębiania się w grę okazuje się, że na eksperymentach z nieumarłymi się nie skończyło. A co statek robi na morzu? Wszystkiego się dowiemy. Zwiedzimy także wspomnianą platformę.

Gra już od menu początkowego robi wrażenie – wielki statek bujający się na wszystkie strony, a do tego całość ostro przyprawiona jest strugami deszczu i niepokojącą muzyką. Dalej jest jeszcze lepiej. Nasz bohater chwiejnym krokiem przemierza pokład piekielnego statku by odszukać ocalałą załogę, a kiedy już uda mu się kogoś znaleźć to Rosjanie witają go salwami z karabinów wykrzykując, że jest jednym „z nich”. I nie chodzi o to, że Tom nie zna rosyjskiego, bo biegle odczytuje plakietki oznaczeniowe poszczególnych pomieszczeń na kutrze wypisanych cyrylicą. Oni po prostu popadli w paranoję. I jak się okazuje ta „paranoja” szybko nas znajduje. Ledwo uporamy się z żywymi, przychodzą po nas martwi. Cały pokład momentalnie zaczyna roić się od różnego rodzaju umarlaków zastanawiających się, z której strony by nas tu „ugryźć”…


  Pod jego wpływem różne rzeczy mogą ludziom strzelić do głowy.

Podstawowym przeciwnikiem na początku są zwykłe zombiaki wymachujące różnego rodzaju pałkami, kluczami francuskimi i tym podobnymi przyrządami. Później dochodzą przeobrażeni Ruskowie używający broni palnej. Gdzieś w tle przewijają się istoty podobne do filmowych Facehuggerów – atakują nas długimi odnóżami, ale przede wszystkim szukają leżących gdzieś nieopodal ciał by wgramolić im się do ust i przywrócić do życia. I w tym właśnie cały sęk – kiedy pakujemy zombiakom ołów w tors upadną, owszem, ale za moment wstaną i dalej będą na nas szarżowały. Co innego precyzyjnie wymierzony dzięki laserowemu celownikowi odstrzał łepetyny. Ale uwaga – bezgłowe truchło potrafi się jeszcze zamachnąć! W późniejszym czasie do grona naszych oponentów dojdą między innymi pseudo-pieski biegające po suficie, niewidzialne stwory oraz ogromne, bijące przerośniętą walcowatą łapą molochy, które możemy załatwić jedynie odpowiednio długą serią w tę właśnie kończynę.

Celowanie jak już wspomniałem odbywa się w głównej mierze znad ramienia. Co prawda można biegać z wyciągniętym gnatem i strzelać, ale w głowę wtedy nikogo nie trafimy. Jako, że statkiem ostro buja, również nasze ramię nie pozostaje w bezruchu. Da się temu jednak zaradzić przytrzymując się jedną dłonią jakiejś stalowej barierki, a celując drugą. Gdyby komuś chciało się pobawić w małego taktyka, to dostępne są różnorakie elementy statku, których możemy użyć przeciwko umarlakom. I tak strzelając w butlę gazową powodujemy, że delikwent po prostu spala się na nasz widok, a z nim niestety wszelkie akcesoria typu małe apteczki czy naboje, które mógł mieć przy sobie. Gdy zombiakor brodzi w wodzie można strzelić w wiszący nieopodal luzem przewód elektryczny, co spowoduje jego zelektryzezowanie i malowniczy wybuch głowy, oczywiście z dodatkiem odpowiednio krwistych efektów na ścianach. Gorzej jednak, kiedy musieliśmy akurat danym zalanym korytarzem przejść. Z pomocą przyjdą nam też wszelkie ruchome skrzynki, haki i podwieszenia oraz bijące o brzegi statku fale morskie potrafiące po prostu zmyć zombiaka z pokładu. Nas zresztą także.
Bronie w grze są standardowe jak dla strzelanek – wariacja magnum, kałasz, sub machine gun, czy strzelba skracająca o głowę jednym strzałem. Mniej standardowy, za to bardziej niebezpieczny, jest miotacz ognia. Nieostrożnie użyty, na przykład akurat podczas ataku jakiegoś monstrum, powoduje, że sami ulegniemy spaleniu. Ciekawym orężem jest pistolet na strzałki z serum przyciągającym stwory. Dzięki temu możemy je zgromadzić w jednym miejscu, aby przygnieść kontenerem, albo strzelając w jednego z nich doprowadzić do walki miedzy poszczególnymi osobnikami. Broń ta jest niezwykle użyteczna na pieski, które zwykle kryją się w cieniu i atakują z zaskoczenia. Jeżeli jakiś zombiak czy inne licho dorwie się nam do skóry, klepiąc odpowiedni przycisk uwalniamy się z jego uchwytu a przy odpowiednim refleksie możemy nawet potwora w efektywny i efektowny sposób wykończyć jednym strzałem.


  Panowie zaciekle bronią sadzonek.

Przeciwników jest dużo, amunicji też w zasadzie dużo, ale może zdarzyć się, że jej zabraknie. I tutaj mamy problem, bo Hansen nie potrafi przywalić z piąchy i trzymając przycisk 'A' będziemy po prostu biegać po lokacjach w poszukiwaniu naboi. Te zaś, jak i wszelkie apteczki, znajdujemy przy ciałach przeciwników oraz w kajutach. W grze pojawiają się nieliczne elementy zręcznościowe, kiedy to musimy przejść przez rusztowanie, z którego mogą nas zmyć, albo też rozprasować o ścianę, fale. Będzie też test na refleks po podłożeniu bomb w dalszej części gry. Całość rozgrywki sprowadza się jednak do łażenia tu i tam w poszukiwaniu kluczy oraz kodów i jeżeli jakieś drzwi są dla nas zamknięte to możemy mieć pewność, że wcześniej czy później tutaj wrócimy. Dobrze, że od pewnego momentu towarzyszyła nam będzie córka naukowca stojącego za całą aferą. Kobiet w grze nigdy za wiele.


  Ci tutaj już zdecydowanie jacyś tacy zbakani…

COLD FEAR to tytuł od Ubi Softu, więc o grywalność i wykonanie nie ma się co martwić. Lokacje są bardzo sugestywne, od samego bujania można dostać choroby morskiej, a zombiaki wyglądają jak… cóż – zombiaki. Szybko złapiecie się na tym, że będziecie z daleka rozwalali łby trupom „tak na wszelki wypadek”. Nigdy nie możecie czuć się bezpieczni. Wchodząc do pustych na pierwszy rzut oka kajut sypialnych… Pustych? Hehe, one wcale nie są puste - zaraz jakiś zombiak wyjdzie spod łóżka z gnijącym uśmiechem na ustach. Tak samo w kostnicy – od razu wiadomo, że coś na nas wyskoczy gdzieś z szafki. Wiele jest także momentów, kiedy odwracamy się a tutaj nagle macha na nas rurką nieświeży już majtek. Wykonanie fal to mistrzostwo świata i całe morze naprawdę wydaje się niesłychanie złowrogie, a ruchome elementy otoczenia podkreślają morsko-mokry charakter gry.


  Zielony obłok – i wszystko jasne.

Jeżeli o minusy chodzi, to pierwszym zdecydowanie jest niesprawdzający się system statycznych kamer, o którym na szczęście szybko zapominamy na rzecz spoglądania na plecy bohatera. Miejscami w grze jest ciemno, ale po coś ta latarka, którą wszędzie taszczymy jest, prawda? Generalnie gra nie ma większych wad. Można przyczepić się do systemu zapisywania stanu gry, który automatycznie robi save’a w określonych, kluczowych momentach. Niektórzy gracz pomarudzą na całkowity, dość krótki czas przejścia gry. Ale gromy na pewno polecą w stronę twórców za najprostszego chyba końcowego bossa w historii gier. Wystarczy, że powiem „trzy strzały”. Tutaj akurat strasznie się zawiodłem. Co nie zmienia faktu, że COLD FEAR jest kawałkiem dobrze zrobionego softu wartym sprawdzenia, a za dodatkowy bonus można uznać kawałek Marilyn Manson użyty w ścieżce dźwiękowej gry. Jeżeli oczywiście kogoś kręcą te klimaty…


Zimno. Mokro. Strasznie. No czuję się jak w domu ;] Polecam sprawdzić odkrywane w miarę przechodzenia gry artworki z produkcji.
Recenzja - Cold Fear
SS-NG #32 Czerwiec 2005
63