CIA - Star Zone - Revenge of the Sith
SS-NG #32 Czerwiec 2005
80






Przemysław "Pshemooz" Zawada
    Nie zawsze w naszym magazynie zdarzają się dwie recenzje tego samego filmu. Mógłbym nawet powiedzieć, że nigdy się nie zdarzają. Z wyjątkiem wyjątków. Tym wyjątkiem jest oczywiście III Epizod Gwiezdnych Wojen, który 19 lipca 2005 zawitał do polskich kin. A z rozkazu Naczelnego moja recenzja ma być niejako w opozycji do tego, co na poprzedniej stronie napisał Pellaeon. I będzie :). Tak samo z góry przepraszam również, jeśli ktoś w tym tekście wyczyta za dużo niżby chciał, ale niestety, bez kilku spojlerków się nie da. Ale wróćmy teraz w czasie do 18 maja, tegoż samego roku, kiedyż to...
...moja noga stanęła w budynku kina (a raczej w części centrum handlowego, w którym owo kino się znajdowało). Odbiór biletów, zakup jakiejś wyżerki na cały seans, obowiązkowa wizyta w męskim przybytku rozkoszy, aby zniwelować ew. późniejsze potrzeby i zajęcie swojego miejsca na sali. Dlaczego piszę o takich wiadomych drobiazgach? Ponieważ przez cały czas towarzyszyło mi uczucie, którego praktycznie nie doświadczam zbyt często, taki swoisty miszmasz zniecierpliwienia, radości, wiary, adrenaliny a do tego wszystkiego łomotanie serca. Nie mogłem się po prostu doczekać, aż nastanie czwartek, godzina 0:01 i zacznie się film, na który czekałem... 3 lata? Nie, czekałem znacznie dłużej, już od momentu, kiedy do kin zawędrowało „MROCZNE WIDMO”. Wiadomo już wtedy było, że za kilka będę mógł się dowiedzieć, jak dokładnie wyglądało to, o czym wspomnienia zawarte są w „Nowej Nadziei”.


  Zło w komplecie

Ale w końcu się doczekałem, zapadła północ a minutę później na ekranie pojawił się... blok rekalmowy. Argh, byłem uprzedzony, że będzie, że potrwa 15 minut i że tak naprawdę propaganda o premierze minutę po północy to, używając popularnego zwrotu naukowego, ściema. Co nie zmienia faktu, że mnie to irytowało. Następnym razem niech zaczną puszczać reklamy przed północą. Ta, następnym razem...

  WRESZCIE


Ale reklamy w końcu się skończyły a na ekranie pojawił się dobrze znany zielony napis „LUCASFILM” i w tym momencie moje napięcie sięgnęło zenitu. Słyszałem już wcześniej, że film zacznie się od bitwy na orbicie Coruscant, podczas której Separatystom udało się porwać Kanclera Palpatine’a, ale to, co zobaczyłem przerosło moje oczekiwania. Bitwa pod Endorem to była mała potyczka w porównaniu do tego, co wygenerowały dzisiejsze komputery. A jest naprawdę na co popatrzeć, mnóstwo okrętów, przemykających wszędzie myśliwców, dużo laserów, eksplozji i zniszczeń, czyli to co tygrysy lubią najbardziej. A pod tymi wszystkimi okrętami, majestatyczna planeta Coruscant, która nie miała pola siłowego..., mogła nie mieć z różnych powodów, np. z takiego, że jeszcze takie pole nie zostało zbudowane, albo może dlatego, że Separatyści zaskoczyli obronę, która jej nie zdążyła aktywować..., albo przeprowadzono wcześniej sabotaż, możliwości jest wiele i mam nadzieję, że będziemy mieli okazję się o tym dowiedzieć, czytając książki, których na pewno pojawi się jeszcze baaaardzo dużo.
Tak więc początek mimo wszystko był zaskoczeniem a reszta..., reszta tak naprawdę w wielkim i bardzo ogólnikowym skrócie była znana, bo przecież każdy doskonale wie, jak to się skończyło. Anakin przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, Palpatine okazał się Sithem, który podstępem przejął władzę w Republice, Zakon Jedi został rozbity przez Dartha Vadera a na świat przyszła para bliźniaków, Luke i Leia. Najważniejszą kwestią w tym filmie było natomiast pokazanie, dlaczego Anakin przeszedł na Ciemną Stronę i w jaki sposób Palpatine przejął pełnię władzy.

  MIDICHLORIANY RAZ JESZCZE


Ale zanim o tym powiem, wrócę do dwóch kwestii, znanych już od Mrocznego Widma, mianowicie do nieszczęsnych midichlorianów i „niepokalanego” poczęcia Anakina Skywalkera. Do dziś uważam pomysł z cząsteczkami Mocy za niefortunny, przemieniający mistyczną siłę, jaką była Moc w coś bardzo biologicznego (zawsze się zastanawiałem, czy jeśli komuś wpompowano krew Rycerza Jedi to czy ten ktoś stałby się również wrażliwy na Moc). Z drugiego pomysłu, jakoby Anakin został poczęty przez Moc, śmiało się naprawdę wielu, włącznie ze mną, jednak teraz zmieniłem na to swój pogląd i Lucasa za ten pomysł zrehabilitowałem. Dlaczego? Pellaeon wspomina w swojej recenzji, jak Anakin dał się łatwo omamić bujdą o dawnym Lordzie Sith znanym jako Darth Plagius, który posiadł ogromną wiedzę i dwie niezwykłe możliwości: przedłużanie własnego życia, podkreślam własnego a nie innych (Sith altruista? Niemożliwe), oraz umiejętność stworzenia życia poprzez oddziaływanie na midichloriany. Otóż ten pradawny Mistrz Sithów został zamordowany..., przez kogo? Jak dla mnie jedynym kandydatem jest tutaj Darth Sidious, który nauczył się od swojego mentora tych umiejętności, a następnie go zabił. Dlaczego go zabił? Mam nadzieję, że dowiemy się z książki albo z komiksu.
W każdym razie Darth Sidious przez tysiące lat w ukryciu czekał na swoją okazję do zniszczenia Jedi a pomóc miał mu w tym ktoś niesamowicie silny i ktoś, kogo będzie łatwo przeciągnąć na Ciemną Stronę. Kto? Ano właśnie Anakin, który został poczęty poprzez działanie Sidiousa na Moc. Przyszły Darth Vader urodził się po to, by być uczniem Sitha, któremu zdolności do użycia Mocy nikt nie dorówna. Jak dla mnie wybrnięcie z sytuacji naprawdę idealne i nawet zrobiło mi się trochę żal Lucasa, że przez kilka lat zbierał baty za sposób narodzin Anakina, gdyż dopiero po kilku latach mógł wyjawić, dlaczego tak było.


  My name is Wan, Obi-Wan

Ta historia tłumaczy też, dlaczego Palpatine poleciał na Mustafar, aby ratować Anakina. W końcu to on go stworzył, aby mu służył, po co mu jakiś inny uczeń, skoro ten był najpotężniejszy? Można było poświęcić Darth Maula, można było poświęcić Hrabiego Dooku, czym ten ostatni był bardzo zdziwiony, ale Anakina? Twierdzenie, że Palpatine był ojcem Skywalkera jest, co by tu dużo nie mówić, ryzykowne, to jednak jakaś sfera powiązania być może istniała. I na pewno Sidious nie obawiał się prób obalenia go przez młodego ‘Niebochoda”, gdyż jak taki mistrz intryg mógłby się dać wykiwać komuś innemu.
Być może też dlatego Anakinowi tak łatwo było przejść na stronę Zła, w końcu stworzyła go Ciemna Strona Mocy.

  DLACZEGO?


Jak dla mnie to jest jedna z przyczyn. Jakie są inne? Miłość do Amidali, ogromna miłość i przysięga, że nie pozwoli jej umrzeć tak jak swojej matce. I do tego wieloletnie starania Palpatine’a, aby młodego Skywalkera jak najbardziej skłócić z Jedi. Mieliśmy okazje widzieć to w „Wojnach Klonów” a w III Ep. mieliśmy apogeum tych starań. W dodatku niezbyt przemyślana polityka Obi-Wana, który Mistrzem Jedi był świetnym, ale szkolić jednak nie potrafił, do czego sam się przyznał w „Nowej Nadziei”. A na sam koniec zostawia Anakina, bo nie ma sumienia, żeby go dobić, ale też nie chce go ratować..., czemu się w sumie nie dziwię, jakbym widział, jak Anakin masakruje Świątynię Jedi łącznie z małymi dziećmi (fakt, czemu tam nie było innych ras?) to też byłbym chyba na niego trochę zdenerwowany.
Może niektórym się wydawać to wszystko naiwne, że przecież takie teksty, jakie Palpatine rzucał Anakinowi były dziecinne albo, że ich by na pewno nie przekonały, jednak po pierwsze postawmy się w roli Anakina, który nie wie aż tyle, co my, a po drugie trzeba wiedzieć, że Jasną i Ciemną Stronę oddzielała czasem bardzo cienka granica, którą przekroczyć łatwo, a jeszcze w momencie, kiedy się jest tak „rozchwianym” emocjonalnie. To częściej Moc decydowała o przejściu na jej jedną lub drugą stronę (ale to już rzadsze przypadki) a nie człowiek. Czyż nawet Luke Skywalker nie poruszał się czasem zbyt blisko Ciemnej Strony? I nie mówię tu o czasach w „x” lat po Bitwie pod Endorem, ale np. o wizycie w pałacu Jabby, kiedy to Luke poczuł bliskość Ciemnej Strony w momencie, kiedy poddusił gammoreańskich strażników.

  INTRYGA ZA INTRYGĄ


Przejdźmy teraz do samego Palpatine’a. Jak słusznie zauważył Pellaeon, intryga, jaką uknuł, aby zdobyć władzę, jest genialna. Wszyscy, którzy oprócz oglądania nowych Epizodów czytali jeszcze powiązane z nimi książki, na pewno zauważyli, jak perfekcyjnie i w najdrobniejszym szczególe był obmyślony cały plan przejęcia władzy. Plan idealny, ale rozłożony w czasie, który udało się zrealizować właśnie w trzeciej części kosmicznej sagi. Nie jest łatwo dowodzić jednocześnie obiema stronami prowadzącymi ze sobą wojnę, ale Darthowi Sidiousowi wyszło to bez problemu. Skłócenie Anakina z Radą Jedi, stworzenie silnej armii szturmowców/klonów, zdobycie coraz większych uprawnień a na końcu ogłoszenie się Imperatorem i zlikwidowanie Jedi dzięki rozkazowi nr 66 a także pozbycie się Federacji Handlowej i zakończenie wojny, która trwała parę dobrych lat. I to wykonane jeszcze w ten sposób, że naprawdę tylko nieliczni połapali się, kto, co, gdzie, kiedy i dlaczego. Naprawdę przemyślane wszystko, jedno mnie tylko zawsze zastanawiało, czemu nawet Yoda nie potrafił wyczuć, że Palpatine jest Sithem? Czy może Palpatine na tyle opanował Moc, że potrafił ukryć jej obecność u siebie przed Jedi? Tego nam film nie wyjaśnia, a szkoda.


  Łatwo zachorować skoro się rozebranym chodzi

Pozostaje jeszcze jeden wątek, tak silnie zaakcentowany w Ataku Klonów, mianowicie miłość między Padme a Anakinem, który jest jednym z głównych czynników, dlaczego Anakin wybrał Palpatine’a niż Jedi. Choć można by się tu troszkę przyczepić do „szybkiej przemiany”, jaka zaszła u młodego Jedi i pewnej naiwności, że najpierw donosi Mistrzowi Windu o prawdziwym obliczu Kanclerza a następnie leci mu na pomoc. Ech, gdybyż Windu trochę więcej pomyślał to by wziął Anakina ze sobą i wtedy ten nie traciłby czasu na przemyślenia, po których zdecydował się ratować Sidiousa. No i żeby tradycyjnym, hollywoodzkim sposobem zamiast gadać o tym, że trzeba Sitha zabić, mógłby go zabić a nie wygłaszać tyrady, przez co doczekał się reakcji Anakina i swojej porażki. Ale takich pogadanek przed zabiciem kogoś chyba się nigdy z superprodukcji nie pozbędziemy.
  TECHNIKALIA


Czas przejść to bardziej widocznej części filmu, zacznijmy od efektów specjalnych. Jak zapowiadano, tak zrobiono - efekty w „ZEMŚCIE SITHÓW” są naprawdę oszałamiające. Wspominałem już o początkowej bitwie, ale nie wspomniałem jeszcze o znakomitych walkach na miecze świetlne, które przewyższyły to, co widzieliśmy do tej pory (no może za wyjątkiem Yody w „ATAKU KLONÓW”). Wreszcie w tym filmie widać, że pozbyto się „syndromu kija” (moja osobista nazwa :) ). Na czym on polegał? Zawsze, jak kręcono filmy z serii SW, aktorzy posługiwali się atrapami, które oprócz rączki, miały też kij – i to było widać na ekranie – brakowało szybkości. O wiele szybciej wymachuje się samą rękojeścią niż rękojeścią z nawet bardzo lekkim „ostrzem”. W „ZEMŚCIE SITHÓW” już na szczęście tego nie ma, przykładem Anakin, który wymachuje mieczem tak szybko, że aż trudno nadążyć.
Efekty specjalne dotyczą także światów, które mamy okazję oglądać w filmie. Oczywiście Coruscant to sztandarowy przykład, ale oprócz tego mamy jeszcze Mustafar, na którym młody Anakin „zmienia” swój wygląd, Kashyyyk z armią Wookiech i wiele innych miejsc. Generalnie rzecz biorąc, ten film to jeden wielki efekt specjalny, ale z tym się jego twórcy nigdy nie kryli.
Znakomita większość jest natomiast zgodna co do jednego – rozkaz 66 przejdzie do historii – znakomite wykonanie, znakomite wyjaśnienie, czemu nagle Zakon Jedi przestał istnieć i znakomite wyjaśnienie, po co tak naprawdę ktoś przed wieloma laty zamówił armię klonów.
Innym widocznym elementem jest aktorstwo. Cóż, nie było ono nigdy mocną stroną Gwiezdnych Wojen, za wyjątkiem Hana Solo oczywiście. Można powiedzieć, że jest poprawne, ale niczym niezwykłym się nie wybija. Jak dla mnie jedną z najlepszych postaci był Palpatine, z czym na pewno wielu się nie zgodzi, ale dla mnie postać ta była bardzo wyrazista i zagrana właśnie tak, jak być powinna. Długo swoimi umiejętnościami aktorskimi nie popisywał się Count Dooku, który dość szybko został skrócony o główkę przez Anakina. Sam Anakin już raczej nie ma takich „dziecinnych” wybuchów gniewu, jak w „Ataku Klonów” i wydaje mi się, że teraz jest mniej powodów, żeby się do niego przyczepić.
Słyszałem i czytałem też wiele narzekań na fabułę filmu, ale moim zdaniem ci, którzy spodziewali się jakiegoś genialnego scenariusza, w którym nawsadzane jest mnóstwo zwrotów akcji i zaskakujących zakończeń, spodziewali się tego niepotrzebnie. W końcu zakończenie i tak było znane już od ponad dwudziestu lat, zresztą jeśli porówna się ten scenariusz do poprzednich części, również tych ze starej Trylogii, to nigdy nie było n jakoś strasznie rozbudowany. Dla mnie jedynym niedosytem była długość filmu, najchętniej oglądałbym go jeszcze z godzinkę (3,5 godz., hehe).


  Kanclerz w areszcie u swoich

A czy muszę wspominać o muzyce? No oczywiście, że nie, bo muzyka to ta sama, dobra szkoła Johna Williamsa. To samo tyczy się dźwięków – nie ma się nigdzie do niczego przyczepić, a wręcz przeciwnie.
Podobało mi się też to, że klony coraz bardziej zaczęły upodabniać się do szturmowców, znanych ze starszych epizodów, pojawiać zaczęły się również pierwowzory przyszłych myśliwców TIE i X-Wingów. No i mamy już koreliańską korwetę, którą wiele lat później Leia Organa leciała na poszukiwania dawnego Mistrza Jedi, Obi-Wana. Oprócz korwery mamy też kilka innych, drobnych szczegółów, znanych każdemu, kto oglądał kolejne epizody, chodzi mi tu oczywiście o Sokoła Millenium, którego mieliśmy okazję zobaczyć na Coruscant (ale czy leciał nim Han Solo – jak dla mnie wydaje się mocno wątpliwe) jak i o Chewbaccę, walczącego przeciwko Federacji na swojej ojczystej planecie.
Mamy również, mimo mroku panującego przez cały film, bardzo optymistyczne zakończenie. Jak jest zrobione? A o tym już nie powiem.

  BŁĘDY


I jak zwykle ich nie uniknięto. Zresztą nie tylko błędów, ale różnych nieścisłości. Zacznijmy od tego, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, już pod koniec filmu. Otóż, jeśli wrócimy pamięcią do „Powroty Jedi”, przypomnimy sobie sytuację, kiedy Luke podczas libacji z Ewokami na Endorze pyta się Lei, czy pamięta swoją matkę, tą prawdziwą a nie przybraną. Leia odpowiada, że owszem, jako dziecko ją pamięta i wie, że była bardzo smutna. Tylko..., hmmm, jak mogła ją pamiętać, skoro Padme zmarła podczas porodu? Dla mnie drugą nieścisłością była planeta Kashyyyk. Jeśli ktoś czytał „TRYLOGIĘ THRAWNA”, doskonale pamięta z opisów, że Kashyyyk to planeta tak gęsto zalesiona, że nikomu jeszcze nie udało się dotrzeć do jej powierzchni. A co widzimy w filmie? Powierzchnię, na której toczą walkę Wookie z droidami. Wiem, wiem, czepiam się, ale zawsze miałem żal do Lucasa, że czasem zapominał o książkach, które zresztą sam akceptował do wydania. Kolejnym błędem moim zdaniem było zakończenie, swoją drogą znakomitej, walki Yody z Palpatinem. Otóż zawsze mnie dziwiło, czemu taki spadający jedi nie potrafił sam siebie zatrzymać w powietrzu? No nie wierzę, żeby Yoda nie potrafił tego zrobić a tymczasem spadł z takim łomotem, że hej. No i czemu nie wrócił walczyć dalej z Sidiousem? W filmie tego tak naprawdę nie wiemy, chyba będę musiał sięgnąć (i tak bym to zrobił) po książkę, może tam znajdę coś więcej. Błędem również było pozbawienie filmu tego specyficznego rodzaju humoru, znanego z innych części. Co prawda nikt nie dorówna Hanowi Solo a w nowych częściach próbował te braki nadrobić Obi-Wan Kenobi, czasem z gorszym, a czasem z lepszym skutkiem (knajpa na Coruscant w trakcie polowania na płatnego zabójcę – sztandarowy przykład)., jednak w tym filmie tego zabrakło. Owszem, Kenobi rzuca kilka żartów, jednak nie wydają się one śmieszne. No i jeszcze jedno – kto do cholery wymyślił, żeby generał Grievous non stop kaszlał? Ja rozumiem, że nie był on tylko i wyłącznie robotem, ale podejrzewam, że medycyna tamtych czasów powinna sobie poradzić spokojnie z takim problemem, skoro nie ma żadnych problemów z dorobieniem całej reszty ciała do samego tułowia. Czy ktoś widział kiedykolwiek, żeby pół-robot, pół-człowiek chorował na grypę? A może za dużo palił w młodości?

  PODSUMOWANIE


Na ten film czekały miliony ludzi. I jak zwykle opinie podzieliły się na zawiedzionych i zachwyconych. Różni ludzie różnie do niego podeszli. Z opinii wyczytanych w różnych miejscach mogę wyciągnąć taki wniosek, że osoby, fanatykami nie będące, raczej filmem zachwycone nie były, choć wiadomo, że nie wszystkie. Na pewno nie zgodzę się z opiniami tych, którzy ten film zmieszali z błotem i nie zauważyli ani jednej pozytywnej cechy.


  A wyglądał tak poczciwie...

Z drugiej strony mamy fanatyków, którzy również się podzielili. Znam takich, którzy nie byli zupełnie zachwyceni Atakiem Klonów natomiast ten film określili, krótkim, znanym słówkiem, którego często używał jeden z popularnych w Polsce artystów z kolorowymi włosami, wspinający się na swoich koncertach na różnego rodzaju rusztowania i tym podobne. Są tacy, którzy musieli film przetrawić, byli tacy, który wyszli z jakimś niedosytem, wyszli również tacy totalnie zawiedzeni... i bądź tu człowieku mądry. Na pewno każdy fanatyk ten film obejrzeć musi, nie-fanatyk już niekoniecznie. Chociażby dlatego, że jest zupełnie inny od dwóch poprzednich części – mroczny, czasem dla niektórych wzruszający, gwarantujący wiele wrażeń wizualnych i dlatego trzeba go obejrzeć. Mnie osobiście przypadł do gustu dlatego, że ze wszystkich trzech nowych Epizodów najbardziej przypomina tamten świat, który znamy z pierwszej Trylogii. Mam w planach pójść na ten film do kina co najmniej jeszcze jeden raz, a może i drugi. Spełnił moje nadzieje i oczekiwania prawie w 100% i udowodnił, że Lucas, mimo że znany jest ze swoich „umiejętności” reżyserskich, potrafi stworzyć dobre widowisko na zamknięcie całego cyklu.
Niech Moc będzie z Wami!

PS. Echhhh, i na co ja teraz będę czekać? :(
PS.2 Ponieważ doskonale wiem, jak różne emocje wywołał ten film, zachęcam do pisania mejli lub odwiedzenia naszego forum, w celu przedstawienia swojego własnego zdania. W następnym numerze z chęcią podyskutuję o filmie z czytelnikami.
CIA - Star Zone - Revenge of the Sith
SS-NG #32 Czerwiec 2005
80